Nie tylko Lech Poznań. Największe blamaże polskich klubów w europejskich pucharach


Który polski zespół skompromitował się najbardziej?

26 października 2025 Nie tylko Lech Poznań. Największe blamaże polskich klubów w europejskich pucharach
Pawel Jaskolka / PressFocus

Czwartkowa porażka Lecha Poznań z gibraltarskim Lincoln Red Imps zapisała się w historii polskiej piłki jako jedna z największych kompromitacji naszych klubów na arenie międzynarodowej. Jak jednak dobrze wiadomo, w poprzednich latach podobnych historii przytrafiło nam się dużo więcej. Podobne wpadki mają na koncie również Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok, Piast Gliwice, Cracovia, a w nieco dalszej przeszłości także Wisła Kraków.


Udostępnij na Udostępnij na

Wisła Kraków – Dinamo Tbilisi, Puchar UEFA 2004/2005

Dwumecz z drużyną ze stolicy Gruzji miał być dla Białej Gwiazdy lekkim przetarciem przed prawdziwą walką o najwyższe cele. W Krakowie okazało się jednak, że Dinamo to przeciwnik, który tanio skóry nie sprzeda. Do przerwy to właśnie Gruzini prowadzili 2:0, wprawiając w osłupienie 8 tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie przy Reymonta. W drugiej połowie Wiślacy wrócili z dalekiej podróży i po zaciętym meczu wyrwali zwycięstwo 4:3.

Przed rewanżem kibice Wisły mogli mieć sporo obaw. Skoro rywal z oddalonego o 2800 kilometrów Tbilisi był w stanie przylecieć do Krakowa i walczyć z Wiślakami jak równy z równym, to co może się wydarzyć w rewanżu na ich terenie? Przebieg drugiego spotkania pokazał, że… nic dobrego. Do 60. minuty utrzymywał się bezbramkowy remis, jednak wtedy gospodarze otrzymali rzut karny za zagranie ręką Marcina Baszczyńskiego. Giorgi Nemsadze trafił do siatki, a już sześć minut później zaliczył asystę przy drugim trafieniu w wykonaniu Mikheila Kakaladze. Po chwili bramkę kontaktową zdobył Tomasz Frankowski, ale to było za mało. Dwumecz zakończył się wynikiem 5:5, a dzięki trzem golom strzelonym na wyjeździe, to właśnie Gruzini zameldowali się w fazie grupowej.

Wisła Kraków – Levadia Talinn, Liga Mistrzów 2009/2010

O ile wtopa z Dinamem jest obecnie nieco zapomniana, tak odpadnięcie z mistrzem Estonii wypomina się Wiśle po dziś dzień. Podobnie jak w przypadku opisywanego wyżej starcia, kłopoty Białej Gwiazdy zaczęły się już w meczu domowym. Wiślacy byli zmuszeni do odrabiania strat, ale ostatecznie, dzięki bramce Piotra Ćwielonga w doliczonym czasie, zremisowali 1:1. Wydawało się wówczas, że był to tylko wypadek przy pracy i w rewanżu przepełniona gwiazdami Wisła bez problemu poradzi sobie z niżej notowanym rywalem.

Przez większość drugiego meczu to Wisła była stroną dominującą. Biała Gwiazda stworzyła sobie multum sytuacji, jednak problemem pozostawała finalizacja. Fenomenalne okazje marnowali Patryk Małecki, Paweł Brożek czy wspomniany wcześniej Piotr Ćwielong. Na nieszczęście Białej Gwiazdy, w końcówce przypomniało o sobie stare piłkarskie porzekadło mówiące, że niewykorzystane okazje lubią się mścić. Estończycy otrzymali rzut wolny z okolic 25. metra, a Vladislav Ivanov zaskoczył Mariusza Pawełka płaskim strzałem na bliższy słupek.

Tym sposobem Wisła pożegnała się z marzeniami o fazie grupowej Ligi Mistrzów już po II rundzie eliminacyjnej. Przez wiele lat dwumecz z Levadią pozostawał synonimem największej wpadki polskiego klubu w Europie, co zdaniem wielu kibiców i ekspertów uległo zmianie dopiero w zeszły czwartek.

Jagiellonia Białystok – Irtysz Pawłodar, Liga Europy 2011/2012

Kampania 2011/2012 była dla Jagiellonii dopiero drugą, podczas której przyszło im grać w pucharach. Sezon wcześniej Duma Podlasia rozpoczęła rywalizację od III rundy el. do Ligi Europy, odpadając po wyrównanym dwumeczu z Arisem Saloniki. Okazja do rehabilitacji pojawiła się rok później, gdy rywalem Jagiellonii był kazachski Irtysz Pawłodar. Pierwszy mecz w Białymstoku wypadł jeszcze znośnie. Za sprawą trafienia Tomasza Frankowskiego podopieczni Michała Probierza wypracowali sobie skromną, jednobramkową zaliczkę. Jedynym zadaniem Jagi pozostało wybronienie korzystnego rezultatu na ciężkim terenie w Kazachstanie. W praktyce okazało się to jednak znacznie trudniejsze niż na papierze.

Już od pierwszych minut rewanżowego starcia to gospodarze prowadzili grę i kreowali sobie więcej okazji. Tuż przed zejściem piłkarzy do szatni ziścił się najgorszy scenariusz. W krótkim odstępie czasowym piłkarze Irtyszu nie tylko wyrównali stan dwumeczu, ale wyszli nawet na prowadzenie. Po przerwie trener Probierz próbował ratować wynik, wprowadzając na murawę m.in. Tomasza Frankowskiego, lecz na nic się to nie zdało. Co prawda Jagiellonia, szczególnie w końcówce, miała swoje okazje, jednak za każdym razem szwankowała finalizacja. Wynik pozostał więc niezmieniony, co oznaczało, że Duma Podlasia kończy swoją przygodę w Europie już po dwóch meczach.

Lech Poznań – Żalgiris Wilno, Liga Europy 2013/2014

Lechici przystępowali do tego dwumeczu w dobrych nastrojach. Tydzień wcześniej polski zespół wyeliminował z rozgrywek fińskie FC Honka, zwyciężając 1:3 i 2:1. Nic nie wskazywało więc na to, że czekający na Kolejorza w kolejnej rundzie Żalgiris Wilno okaże się tak ciężkim przeciwnikiem. Tymczasem rzeczywistość postanowiła po raz kolejny splatać Polakom figla. W pierwszym, wyjazdowym spotkaniu Lech sensacyjnie poległ 1:0. Warto dodać, iż była to porażka w pełni zasłużona, przy której nie dało się zrzucić winy na brak szczęścia. Wygrał zespół, który zaprezentował się po prostu lepiej i miał przewagę pod względem liczby czystych okazji.

Do rozegrania pozostał jeszcze rewanż. Chyba mało kto wierzył, że Kolejorz, mając przewagę własnego stadionu, nie da rady odrobić jednobramkowej straty poniesionej w Wilnie. Pierwsza bramka w tamtym meczu należała jednak do gości. Prawoskrzydłowy Żalgirisu, Rytis Leliuga zabawił się z obrońcami Lecha, strzelając gola w stylu Arjena Robbena. Na odpowiedź Poznaniaków musieliśmy poczekać aż do 87. minuty, kiedy zamieszanie w polu karnym wykorzystał Łukasz Teodorczyk. Kilkadziesiąt sekund przed upływem podstawowego czasu Lech wyszedł nawet na prowadzenie, lecz niestety to było jego ostatnie słowo. Dwumecz zakończył się remisem, a dzięki bramce zdobytej na obcym terenie to Żalgiris przeszedł do dalszego etapu rozgrywek.

Lech Poznań – FC Stjarnan, Liga Europy 2014/2015

Czy Lech wyciągnął wnioski po kompromitującej wpadce z Żalgirisem? Eliminacje do Ligi Europy 2014/2015 pokazały, że raczej niekoniecznie. Podopieczni Mariusza Rumaka mieli kłopoty już w II rundzie, w której przegrali na wyjeździe z estońskim Nomme Kalju. Rewanż w Poznaniu zakończył się jednak zwycięstwem 3:0, więc przynajmniej tutaj obyło się bez kompromitacji. Co innego można powiedzieć o III rundzie, gdzie ówczesnemu wicemistrzowi Polski przyszło się zmierzyć z islandzkim FC Stjarnan. Lech potraktował to spotkanie lekceważąco. W Poznaniu wszyscy byli tak pewni siebie, że nikt nie zechciał nawet przeprowadzić poważnej analizy rywala. Wiadomo było w zasadzie tylko tyle, że Stjarnan rozgrywa domowe mecze na sztucznej murawie, jest niepokonany w 2014 roku, a jego piłkarze są znani z niekonwencjonalnych cieszynek. Taka postawa po prostu musiała się zemścić. A przecież już sam fakt, że w poprzedniej rundzie Lech męczył się z Estończykami, podczas gdy Stjarnan wyeliminował faworyzowany zespół Motherwell, powinien dać komuś do myślenia.

Pierwsza połowa przebiegała pod dyktando Lecha. Poznaniacy raz za razem dochodzili do pozycji strzeleckich, lecz za każdym razem zatrzymywał ich rewelacyjnie dysponowany golkiper Stjarnan, Ingvar Jonsson. Wydawało się więc, że gol dla Lecha wisi w powietrzu, a po nim worek z bramkami rozwiąże się na dobre. Tuż po przerwie piłka wreszcie wpadła do siatki, jednak nie do tej, do której byśmy chcieli. Nieporozumienie Jasmina Buricia i Marcina Kamińskiego poskutkowało kuriozalnym trafieniem dla Stjarnan.

I choć Lech dwoił się i troił, by nie wrócić z Islandii z pustymi rękami, to tego dnia bramka gospodarzy była po prostu zaczarowana. Mimo wszystko, piłkarze i trener Lecha nie tracili wiary i przed rewanżem na stadionie przy Bułgarskiej pozostawali pewni siebie.

— „Nie ma powodu do niepokoju. Stjarnan wybronił się u siebie, ale jutro nie da rady. Będziemy tak zdeterminowani, że po prostu się nie wybronią” – zapewniał Mariusz Rumak w trakcie przedmeczowej konferencji prasowej.

Jak się później okazało, szkoleniowiec Lecha był w błędzie. Przez 90 minut spotkania rewanżowego nie padła ani jedna bramka, co premiowało awansem ekipę Stjarnan. Tym sposobem Lech po raz trzeci z rzędu pożegnał się z Ligą Europy na etapie trzeciej rundy eliminacyjnej. Tę pechową serię udało się przerwać dopiero sezon później, gdy Poznaniacy wreszcie awansowali do fazy grupowej.

Legia Warszawa – F91 Dudelange, Liga Europy 2018/2019

Pokaźną listę wpadek na europejskich boiskach ma także Legia Warszawa. Najbardziej pamiętna z nich miała miejsce latem 2018 roku, kiedy rywalem legionistów w III rundzie kwalifikacji do Ligi Europy był zespół Dudelange z Luksemburga. Legia, która ledwie dwa lata wcześniej występowała w fazie grupowej Ligi Mistrzów, była oczywistym faworytem pojedynku. Wydawało się, że po porażce ze Spartakiem Trnava mistrz Polski nie pozwoli sobie na zawalenie kolejnego dwumeczu.

Tymczasem pierwszy mecz rozpoczął się od prawdziwej sensacji. Mistrz Luksemburga objął prowadzenie w 24. minucie po tym, jak Dominik Nagy zbyt łatwo dał się ograć skrzydłowemu gości, a ten następnie wyłożył piłkę Clementowi Couturier. Niecałe 200 sekund później wojskowi wykorzystali złe ustawienie obrony Dudelange i doprowadzili do wyrównania, jednak najgorsze miało dopiero nadejść. W 44. minucie kompletnie bezsensowny faul Iñakiego Astiza zakończył się dla obrońcy Legii czerwoną kartką. Można powiedzieć, że ta sytuacja na nowo zdefiniowała całe spotkanie. Po przerwie zmuszona do gry w osłabieniu Legia zaczęła stopniowo trafić inicjatywę. Szybko poskutkowało to utratą drugiej bramki, czego nie udało już odrobić. Mistrz Polski sensacyjnie przegrał u siebie z mistrzem Luksemburga.

Czy mogło być jeszcze gorzej? Początek rewanżowego starcia pokazał, że jak najbardziej. Już w 17. minucie było 2:0 dla Dudelange. Rywale robili z Legią, co chcieli, strzelając gole po efektownych wymianach podań, podczas gdy mistrzowie Polski mieli problem ze złożeniem jakiejkolwiek składnej akcji. Udało się to dopiero w 33. minucie, gdy do siatki trafił Jose Kante. Na pięć minut przed końcowym gwizdkiem ten sam napastnik zdobył nawet bramkę wyrównującą, ale to było za mało. Legia odpadła z rozgrywek, co oznaczało dla Polski drugi sezon z rzędu bez żadnego reprezentanta w fazie grupowej europejskich pucharów. Tymczasem Dudelange pokonało kosowską Dritę w fazie play-off, zaliczając historyczny awans do Ligi Europy. Tam przyszło im się mierzyć z Realem Betis, Milanem i Olympiakosem. Świata co prawda nie zawojowali, ale już sam udział w rozgrywkach był dla tego klubu ogromnym wydarzeniem.

Piast Gliwice – Riga FC, Liga Europy 2019/2020

W sezonie 2018/2019 Piast Gliwice sensacyjnie pokonał wszystkich faworytów na czele z Legią i Lechem, zdobywając pierwszy w historii tytuł mistrza Polski. Oznaczało to, że latem 2019 roku to właśnie zespół z Górnego Śląska miał nas reprezentować w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Niestety, walka Piasta o wejście do elity zakończyła się już w I rundzie, w której lepsze okazało się BATE Borysów. Piastunkom pozostała więc rywalizacja w Lidze Europy. Tam, w II rundzie eliminacyjnej, czekał na nich rywal z pozoru o wiele słabszy od BATE, czyli Riga FC. Dwumecz ten obfitował w polskie akcenty, gdyż w składzie klubu ze stolicy Łotwy znajdowali się chociażby Kamil Biliński czy były snajper Cracovii, Deniss Rakels.

Już od samego początku ten dwumecz nie układał się po myśli Piasta. Pierwsza bramka padła w 22. minucie i była dziełem piłkarzy z Rygi. Mistrzowie Polski otrząsnęli się dopiero po upływie godziny gry, kiedy bramkę głową zdobył Jakub Czerwiński. Później dwa gole dorzucił Jorge Felix i gdy już wydawało się, że spotkanie zakończy się wynikiem 3:1, obrońca Piasta, Uros Korun pechowo skierował piłkę do własnej siatki.

Irek Dorożański / www.piast-gliwice.eu

Skromne, jednobramkowe zwycięstwo na własnym terenie nie napawało optymizmem. Na domiar złego, pomiędzy obydwoma spotkaniami z zespołem pożegnał się Joel Valencia, zamieniając Gliwice na angielskie Brentford. Utrata zawodnika, wokół którego budowany był cały zespół, poskutkowała wstydliwą porażką 2:1 w rewanżu, a mniejsza liczba goli strzelonych na wyjeździe sprawiła, że to gracze z Łotwy mogli celebrować awans. Co ciekawe, bramkę na wagę zwycięstwa Rygi zdobył wspomniany wcześniej Kamil Biliński, a asystował mu Rakelss.

Lech Poznań – Lincoln Red Imps, Liga Konferencji 2024/2025

Tak oto dobrnęliśmy do współczesności. Kiedy wielu z nas wydawało się, że czasy wstydliwych porażek z niżej notowanymi rywalami mamy już dawno za sobą, Lech Poznań postanowił zademonstrować nam, jak bardzo się myliliśmy.

Po tym, jak w pierwszej kolejce Kolejorz łatwo rozprawił się z Rapidem Wiedeń, wydawało się, że wyjazd na Gibraltar będzie tylko wycieczką po darmowe trzy punkty. Podobnie musiał pomyśleć trener Niels Frederiksen, stawiając na niemal całkowicie rezerwowy skład. Pierwsza połowa wprawiła w osłupienie chyba nawet najzagorzalszych przeciwników Lecha. Wyglądało to bowiem tak, jakby mistrz Polski nie mierzył się z grupką amatorów, lecz z zespołem na porównywalnym poziomie. Lechici stworzyli sobie kilka okazji, jednak jedyna bramka padła w 33. minucie i była dziełem gości. Mimo straty gola, Lech i tak mógł mówić o szczęściu, bo kilka minut wcześniej sędzia nie podyktował, wydawałoby się, ewidentnej jedenastki dla gospodarzy.

Po przerwie los po raz kolejny uśmiechnął się do Lecha. W 77. minucie arbiter przyznał Kolejorzowi mocno wątpliwy rzut karny, który został następnie wykorzystany przez Mikaela Ishaka. Czy tak hojny dar od losu wystarczył do uniknięcia blamażu? Otóż nie! Piłkarze Lincoln Red Imps nie podłamali się ich zdaniem błędną decyzją arbitra i błyskawicznie trafili do siatki po raz drugi. Tak oto ziściła się prawdopodobnie największa kompromitacja w dziejach polskiej piłki klubowej. Mistrz dwunastej ligi według rankingu UEFA poległ z zespołem, który nigdy wcześniej nie wygrał w fazie ligowej choćby jednego spotkania.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze